Menu

Quo vadis kolekcjonerze.

17 kwietnia, 2019 - Rozkmina
Quo vadis kolekcjonerze.

Nie uważam się za kolekcjonera, raczej zbieracza. Znam zbyt wiele osób, których wiedza o broni palnej przyprawia mnie o zawrót głowy, i których kolekcje są o niebo większe i ciekawsze od mojej. Nie przeszkodzi mi to jednak w tym aby napisać kilka słów o sytuacji polskiego kolekcjonerstwa broni. Tym bardziej, że ten temat przewija się w naszych dyskusjach przynajmniej raz w tygodniu. Wnioski jakie wyciągnąłem z tych rozmów nie napawają mnie optymizmem.

                Może coś się z ostatnich latach zmieniło ale chyba większość dzieciaków zbierała znaczki, przynajmniej chłopców. Zaczynało się od odklejania znaczków od listów, kartek świątecznych. Później przychodził czas na zakupy na pobliskiej poczcie, wymiany z kolegami na zasadzie dwa do jednego albo trzy do dwóch, abonament filatelistyczny. Jeśli ktoś nie zrezygnował, nie znudził się hobby odkrywał Allegro i możliwości jakie ono daje. Pierwsze wyprawy na aukcje, pierwsze poważne zakupy, aż w końcu decyzja co do kierunku, w którym ma się rozwijać kolekcja. Nie da się wszak zebrać wszystkich znaczków świata.

                Niemal identycznie wygląda to w przypadku każdej kolekcji. Czy to monet, czy porcelany, resoraków, czy etykiet zapałczanych. Wszystkiego!  Sam zbierałem znaczki, klasery gdzieś tam leżą i nadal posiadam niewielką kolekcję monet, nawet czasami coś dokupię. Może i zazwyczaj taka pierwsza fascynacja, czy tam moda, szybko mija, jednak przynajmniej w części zbieraczy zaszczepi się „bakcyl kolekcjonera”. Nawet jeśli nie, to taka kolekcja leży gdzieś w szufladzie bądź pomiędzy książkami, kurzy się i czeka. Czeka na syna lub wnuka, którzy ją odkryją i być może zapałają podobną miłością. Nawet jeśli ma to być tylko chwilowa fascynacja to jednak dla pewnego odsetku z nich stanie się przygodą na całe życie.

                Dawniej, jeszcze w latach 90’ XX wieku, zdawało się, że tak będzie wyglądać droga kolekcjonera broni. Najpierw z pomocą ojca zakupi na pobliskim „pchlim targu” jakiś zardzewiały szkielet karabinu, aby z czasem i wraz z odpływem kieszonkowego, zamienić go w eksponat będący początkiem kolekcji.  Oczywiście, ta wolność doprowadziła jednocześnie do odpływy wielu eksponatów za zachodnią granicę, jednak znam kilka osób, które właśnie w ten sposób zaczynały swoją przygodę. Z czasem młody człowiek zainteresuje się bronią dekoracyjną, żeby móc zgłębiać tajemnice jej konstrukcji i poznać zasady jej działania. Wraz z wiekiem, oczywiście o ile fascynacja nie minęła na etapie zardzewiałej rury z rynku, siłą rzeczy dojdzie do wniosku, że kolejnym rozwinięciem pasji byłoby posiadanie w pełni sprawnej broni. Do 2011 roku, tego ostatniego elementu nie był jednak w stanie przeskoczyć.

Zdaniem CLK to jest sprawna broń.

                Nowelizacja Ustawy o broni i amunicji z 2011 roku w znacznym stopniu znormalizowała w Polsce prawo do posiadania broni. Nie zamierzam oceniać czy zrobiła to dobrze czy źle ale faktem pozostaje, że bez jej zapisów nie posiadałbym pozwolenia. Niestety w międzyczasie zaczęły się zmiany dotyczące tzw. „wykopków” czyli broni głównie zdezelowanej, niekompletnej i przeżartej rdzą, która to często była początkiem kolekcjonerskiej drogi. Ktoś w Centralnym Laboratorium Kryminalistycznym (CLK) uznał, że każdy kawałek rury pochodzącej z czegoś co może i nawet 70 lat temu było bronią, jest nią nadal. Nie ważne, że wszelkie mechanizmy dawno temu rdza zespoliła ze sobą w sposób uniemożliwiający ich działanie ale ponoć da się z tej „broni” oddać strzał. Pewnie tylko raz i do tego niebezpieczny wyłącznie dla strzelającego, ale jednak. I tak zaginął pierwszy etap budowania kolekcji. Każdy posiadacz takiego pieczołowicie zakonserwowanego świadka historii rozwoju techniki wojskowej stał się z miejsca przestępcą. Ba, nawet przekroje broni, takie jak można zobaczyć poniżej, CLK zdołało podciągnąć pod broń zdolną do użytkowania. Gdzie sens, gdzie logika?

                Jednocześnie następowały zmiany dotyczące broni dekoracyjnej. Drożał koszt pozbawienia jej cech użytkowych przez podnoszenie wymogów wobec takich egzemplarzy co powodowało podnoszenie cen usług zakładów rusznikarskich. Przykład? Kilka lat temu pewna rodzina chciała zachować po zmarłym Ojcu myśliwym, piękną dubeltówkę. Niestety postanowili ją sprzedać… za 400 zł. Koszt zadekowania jej wynosił, według zakładu posiadającego stosowne uprawnienia, 1200 zł. Jednak nawet tego było mało. W myśl obecnych przepisów, wynikłych wprost z niesławnej dyrektywy unijnej, niezbyt precyzyjnie  określanej „dyrektywą Bieńkowskiej”, broń pozbawiona cech użytkowych ma być praktyczne monolitem uniemożliwiającym jakąkolwiek pracę mechanizmów i rozłożenie broni. Czyli jej wartość poznawcza i kolekcjonerska plasuje się na poziomie aluminiowego odlewu, bo już drewniana replika posiada jakieś części ruchome i może posłużyć choćby w rekonstrukcji historycznej. Kolejny etap drogi kolekcjonera został zabity.

                Koniec końców, doszło do tego, że o ile można już zbierać broń historyczną, to paradoksalnie nie można liczyć na rozwój jej kolekcjonerstwa. Trudno liczyć na napływ nowych pasjonatów gdy „złapanie bakcyla kolekcjonerstwa” jest ograniczone cenzusem wiekowym. Jeśli nie skończysz 21 lat nie zaczniesz zbierać broni. Truchła broni zniszczonej przez czas są nielegalne a broń pozbawiona cech użytkowych jest pozbawiona w sumie wszystkiego co czyni z niej eksponat świadczący o rozwoju myśli technicznej. Nawet jeśli jednak się zdecydujesz na takie hobby to pokona cię kwestia finansowa. To nie jest jednak najtańsza pasja, choć żadna nie jest tania, ale dodatkowo obarczona stosunkowo wysokim progiem wejścia związanym z kosztami pozwolenia. Wzrost ilości pozwoleń wydawanych na broń do calu kolekcjonerskiego wcale nie świadczy o wzroście liczby miłośników jej zbieractwa. Nie ma co ukrywać, ten typ pozwolenia służy prawie wyłącznie do zwiększenia liczby przyznanych sztuk broni w decyzji Komendanta Wojewódzkiego Policji.

Oczywiście istniej pewien wąski krąg kolekcjonerów broni palnej. Niestety uważam, że są oni gatunkiem wymierającym. Ograniczony napływ świeżej krwi do tej grupy, powoduje powolną rezygnację i zwątpienie. Po co w końcu gromadzić, często warte wielkie pieniądze kolekcje, kiedy najlepszym wyjściem jakie może ją spotkać gdy zabraknie właściciela, to muzealna gablota, a w tym gorszym piec hutniczy. No po co? Nie napawa to optymizmem i nie wróży niczego dobrego. To zniechęcenie i brak perspektyw na rozwój zaczyna być powoli widać także na rynku. Ceny broni, którą można by uznać za kolekcjonerską, zaczynają mocno spadać. Coraz liczniejsze oferty sprzedaży nie znajdują popytu na rynku właśnie ze względu na brak perspektyw dla kolekcjonerstwa broni. Ceny w prywatnych ogłoszeniach korygowane są wielokrotnie i zaczynają osiągać poziom tak niski, że jeszcze dwa lata temu byłby nie do pomyślenia. Może się mylę i ta tendencja za chwilę się odwróci, jednak na dzień dzisiejszy właśnie takie wnioski wysnuwam z analizy rynku.

Nie zmieni tej sytuacji także znaczne rozluźnienie przepisów odnośnie broni czarnoprochowej. Gromadzone w ten sposób zbiory są to w przytłaczającej większości repliki, z kolekcjonerskiego punktu widzenia będące jedynie kopiami prawdziwej broni. Oryginalne egzemplarze są zaś często horrendalnie drogie, bądź zgoła znane jedynie z opisów w literaturze.

Fragment kolekcji mojego serdecznego kolegi z USA

Podsumowując, nie bez powodu najlepsze polskie kolekcje broni znajdują się w USA. Nie jest to też wyłącznie kwestia przepisów dotyczących zakupu broni. Raczej wynik tego, że ta broń stanowi wartość handlową, gdyż ciągle rośną nowe pokolenia fascynatów. U nas niestety walka państwa z zagrożeniami, które praktycznie nie istnieją, doprowadziła do wyrwania korzeni tej dziedziny kolekcjonerstwa. Trudno wróżyć jej świetlaną przyszłość. Myślę, że wszystko skończy się kolejnym eksodusem eksponatów za zachodnią granicę. Oczywiście po zaniżonych, z braku polskiego rynku, cenach. Jeśli zaś kiedyś sytuacja się zmieni to zbiory będzie trzeba odbudowywać znowu w oparciu o niemiecki rynek. A może nie mam racji? Zapraszam do dyskusji i na facebookową grupę Rozkmin Minionka.  

Jedna myśl nt. „Quo vadis kolekcjonerze.

Wiktor

Jestem ciekawy co czas pokaze. Przez ostatnie pare lat te pozwolenia na broń w Polsce wisza na włosku. Co chwile nowe projekty czy propozycje zmian

Odpowiedz

Podziel się ze mną swoją opinią.