Każda wojna powoduje powstanie nowych koncepcji działań, typów uzbrojenia. Ogólnie rzecz ujmując, korzystnie wpływa na ludzką pomysłowość. Nie inaczej było w trakcie II Wojny Światowej. Nowością, która wpłynęła bezpośrednio na powstanie bohatera dzisiejszego wpisu, było utworzenie przez Anglików jednostek komandosów. Sam koncepcja ich istnienia może nie była nowa, jednak wydzielenie ich w postaci wyspecjalizowanych pododdziałów, już tak. Specyfika działań tych jednostek, polegająca zazwyczaj na skrytym podejściu do celu i wymagająca jego niezauważonej eliminacji, wymagała zaopatrzenia żołnierzy w odpowiednie do jego osiągnięcia, narzędzia i wyciszona broń sama przychodzi tu do głowy. Może wyciszony karabinek?
Cicho, cichutko, cichuteńko. Karabinek De Lisle.
Wyciszony karabinek De Lisle, bo o nim będzie mowa, to przedziwna hybryda karabinu Lee-Enfield, pistoletu maszynowego Thompsona i Colta 1911. Trzeba jednak przyznać, że ten miszmasz wyszedł nader smakowicie.
Pomysłodawcą tego kuriozum był brytyjski entuzjasta broni palnej i inżynier William Godfray De Lisle. Na co dzień pracował On w brytyjskim Ministerstwie Produkcji Samolotów. Początkiem tej konstrukcji było zaś podobno, integralny tłumik jaki stworzył dla swojego .22LR Browning SA, którego używał do polowania na małą zwierzynę. Sąsiad De Lisle, major Sir Malcolm Campbell z Biura Połączonych Operacji, usłyszał o karabinie myśliwskim z tłumikiem i uznał, że może on być dobrą bronią dla operacji wymagających cichego podejścia.
Początkowy projekt nie uzyskał akceptacji. Zażądano wersji na nabój 9x 19 mm, która okazała się jednak trudna do wytłumienia. Wtedy De Lisle zasugerował użycie nieco przekonstruowanego zamka od karabinu Lee Enfield. Zmiana polegała na dostosowaniu go do strzelania z amunicji .45 ACP oraz wyciszeniu systemu zamkowego, poprzez użycie drewnianych lub bakelitowych wkładek na styku zamka z metalowymi elementami komory zamkowej. W konstrukcji użyto także lufy od pistoletu maszynowego Thompsona oraz, nieco zmodyfikowanych magazynków Colta 1911. Wynikało to z chęci uproszczenia konstrukcji karabinka poprzez zastosowanie dostępnych już fabrycznych elementów.
Oczywiście w celu wytłumienia strzału użyto zintegrowanego tłumika. Posiadał on początkową komorę rozprężną, a następnie 10 lub 13 przegród tworzących ciągłą spiralę ustabilizowanych względem lufy, dwoma długimi prętami po jej obu stronach. Sama lufa była długości nieco ponad 7 cali.
Mało, malutko, maluteńko.
Zamówiono 500 sztuk karabinka, jednak powstało ich jedynie około 130 egzemplarzy, z czego co najmniej dwa ze składaną, metalową kolbą. W związku z tak małą ilością powstałej broni, jest to niezwykła kolekcjonerska rzadkość. Tym większa, iż z racji technologii wytwarzania, to jest poprzez kanibalizację karabinów Lee Enfield różnych producentów, praktycznie każdy egzemplarz jest wyjątkowy. Mam nadzieję, że kiedyś będzie mi dane zobaczyć choć jedną sztukę tego cudaka.
Pomimo tak mikroskopijnej skali produkcji, wyciszony karabinek De Lisle odcisnął swoje piętno na historii wojen. Droga bojowa karabinka zaczęła się w przededniu D-Day, bo trafił on na wyposażenie jednostek powietrznodesantowych. Pojawiła się też na dalekowschodnim tatrze wojennym, w rękach amerykańskich jednostek specjalnych. Trafił do Korei oraz na Malezję. Nieźle jak na taki rarytas.
Współczesną kopię karabinka produkuje, bądź produkowała, firma VALKYRIE ARMS, LTD.
Na koniec pragnę podziękować Piotrkowi za podrzucenie mi tego tematu, dobrze wiesz, że lubię dziwaczną i nietuzinkową broń kolekcjonerską. W sumie współczesnymi dziwadłami też nie pogardzę.
Źródła:
Wszystkie zdjęcia pochodzą z poniższych stron.
http://www.valkyriearms.com/delisle.html